sobota, 27 kwietnia 2013

Epilog. "Za mały jest świat na nasze życie."

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.
Po części bowiem tylko poznajemy,
po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.


Chowam pamiętnik do plecaka. Wstaję ze swojego miejsca. Na ciemnozielonym mundurze widnieje tabliczka z moim nazwiskiem. Samolot do Afganistanu ląduje, zmierzam razem z innymi znajomymi z jednostki w jego kierunku. Ostatni raz, tęsknym wzrokiem patrzę na panoramę Londynu skąpanego słońcem i wsiadam. 

Rozpoczynam nową drogę życia. 

__________________________________

Tak więc koniec. c:
Ale spokojnie, powstanie sequel Socially Awkward. Na tym blogu pojawi się link do części drugiej, gdzie będzie ciąg dalszy tego tylko pod inną nazwą i wyglądem. 
MOJE INNE BLOGI:
Before dawn the night is darkest.
Bad things happen for a reason.
I TUMBLR:
shallbemine.tumblr.com
Do następnej, szczęśliwej notki o sequelu. Kocham was i dziękuję za to że tu byliście, czytaliście i komentowaliście. <3

wtorek, 23 kwietnia 2013

XI.

Idę przez pokój, omijam szerokim łukiem brudny stół. Siadam na ciemnozielonym fotelu i przymykam oczy. Gorąco łaskocze moje gardło - niestety chore. Poprawiam szalik i kładę nogi na stoliku.
Siada na ławeczce w ogrodzie i rozgląda się. Jej jasne oczy z rozbawieniem przyglądają się temu niezwykłemu miejscu. Mam ochotę krzyczeć ze szczęścia, ale gryzę się w język i siadam obok niej.
- Nath, dlaczego tu jesteśmy? - pyta i całuje mnie w policzek. 
- Cóż, mam małe pytanie. - mówię nerwowo i przyklękuję na lewym kolanie. Wyciągam granatowe pudełeczko, a w nim schowany pierścionek z lśniącym diamentem. 
- Boże... - uśmiecha się i zasłania usta dłonią.
- Evo, wyjdziesz za mnie?
- Tak... - szepcze i składa na moich spierzchniętych ustach pocałunek, który brzmi jak obietnica. 
Otwieram oczy i uśmiecham się sam do siebie. Zaledwie tydzień temu, nie byłem pewien czy będę na zawsze szczęśliwy. Teraz już wiem. Wiem że będę szczęśliwy.
Wstaję i chwytam ciemną torbę podróżną. Moja taksówka już czeka. Wsiadam do pojazdu, po chwili nasz dom znika mi z oczu. Zegarek w telefonie ukazuje 22.28. Po dziesięciu minutach znajduję się pod szpitalem. Wysiadam, płacę kierowcy i wchodzę do znienawidzonego budynku. Witam się z lekarzem prowadzącym, który ubrany jest w czysto biały kitel lekarski. Przebieram się i kładę na łóżku szpitalnym, za kilka godzin będę miał operację gardła. Po niej rutynowe badania wojskowe.
Nathan James Sykes idzie do wojska.
Uśmiecham się na tę myśl. Śpiewanie to jedno, jednak powołanie to drugie, ważniejsze. W mojej skrzynce odbiorczej jest pełno wiadomości od chłopaków, naściemniałem im że tylko idę na operację gardła. Jak dobrze że są łatwowierni i mi uwierzyli.

Dwa dni później.
- Pan Nathan James Sykes, zapraszam. - woła wysoki, barczysty mężczyzna o oliwkowej cerze i ciemnych oczach. Jego ubiór opina zalety ciała, jednak nie wywołuje na mojej twarzy uśmiechu. Wchodzę do drewnianego gabinetu i siadam na stołku, który wyjątkowo 'wrzyna' mi się w tyłek.
- I...? - pytam z nieukrywaną nadzieją.
- Cóż... Nathanie Sykesie, witam w Królewskiej Armii Brytyjskiej. - uśmiecha się i podaje mi rękę.

___________________________
Krótki, przepraszam.
I tak cudem cokolwiek wyciągnąłem z siebie.
Ten rozdział był napisany dwa tygodnie temu, jednak ostatkami sił go dodaje.
Pa.

niedziela, 7 kwietnia 2013

X.

Ten rozdział będzie pisany w narracji trzecioosobowej.
Jest dla mnie bardzo uczuciowy i bolesny.
+
*********************************************************************************
Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać. 

Tom jako pierwszy wchodzi do domu. Za nim wchodzi grupka śmiejących się osób, wspominających świetny film o zombie zakochującym się w dziewczynie. Pozornie wszystko jest okej. Parker wspina się po schodach do pokoju Nathana. Puka i otwiera drzwi. Widok przednim zwala go z nóg. Podbiega do nieprzytomnego, sinego chłopaka i sprawdza puls. Jest znikomy. Woła resztę by zadzwonili na pogotowie, sam przystępuje do reanimacji. Nie zna się na tym, ale podejmuje próbę dla przyjaciela. Ryzykuje. W końcu do odważnych świat należy, a bez Nathana to motto dla niego nie istnieje. Po 5 minutach przyjeżdża karetka i zabiera bladego jak biała woalka chłopaka, pozwalając niestety na robienie zdjęć przez paparazzich. Przyjaciele jadą z nim, nie mogą go opuścić. Oni wszyscy są jednością. 

Mijają dwa tygodnie, od chwili w której Nathan Sykes przedawkował kokainę. Przeżył, wybudził się ze śpiączki, jednak zmienił się. Być może przez narkotyk. Być może przez wspomnienia i przeżycia. Jest nonszalancki, ignorant, przez chwilę wydaję się bez serca. Często zapomina o swojej dziewczynie, ukochanej którą tak bardzo kocha. 
Nie było dnia bez łez Evy. Nieznacznych, jednak mocno rytych w sercu. Z niepokojem i smutkiem obserwuje zmiany u Nathana, zmiany na gorsze. Często zdawały się pojawiać w jej głowie pytania. Czyżby zaprzedał swą duszę diabłu? 
Nathan nie miał zamiaru się zmieniać. Uważa że Bóg nie istnieje, bo jeśli by istniał, nie dotknęło by go tyle złych rzeczy. Błędne myślenie. Bawi się żyletką, błyszczącą w kieszeni nawet podczas wywiadów. To go uspakaja. Każdej nocy powraca do niego koszmar z dzieciństwa. Rodzice, Jessica i mała siostrzyczka, która przez zwykły przypadek zginęła. Trzyma to w sobie, głęboko schowane które ujawnia się jak czarna mara w postaci krwi, bólu i żyletki. Nie chce ranić na nowo swoich bliskich, dlatego zamyka się w pokoju i przesiaduje tam godzinami. 
Postanowił przeczytać Buszującego w zbożu. 
Babcia mu kiedyś oznajmiła, że tę książkę trzeba przeczytać w odpowiednim momencie swojego życia. On czuje że to właśnie teraz, tak też wypożyczył ją z pobliskiej biblioteki i czyta skulony w bladym świetle księżyca, trzymając w drugiej ręce żyletkę "w razie czego". Boi się że ktoś przyjdzie, zrobi mu krzywdę. Nathan nie może na to pozwolić, nie śpi tylko czyta. Czeka. 


sobota, 6 kwietnia 2013

Ogłoszenie.

Zapraszam na mojego bloga - let-me-take-you-higher.blogspot.com .

Nie wiem czy będę dalej prowadzić tego bloga... Być może skończe jego tragicznie. Nie z powodu braku weny, mam blogi i tumblra, ale to wszystko tutaj jest strasznie pogmatwane + mało jest komentarzy chociaż to czytacie.

Rozdział się niedługo pojawi, ale prawdopodobnie będzie on jednym z ostatnich.

Tak jak wyżej, zapraszam na nowego bloga.

Kocham was, Krystian. !

środa, 3 kwietnia 2013

IX.

Wstaję i kręcę się w garderobie. Ciężko coś znaleźć. Zakładam białą bluzkę i czarne rurki. Minimalistycznie, to mi odpowiada. Zerkam na smacznie śpiącą Evę, wygląda jak anioł. Mamrocze przez sen, a ja całuję ją w czoło. Psikam się Hugo Bossem i zaczynam kasłać. Schodzę na dół, gdzie zaparzam sobie czarną kawę. Spoglądam na zegarek, wskazujący 9.35. Dopijam kawę, zakładam buty i kurtkę. Wychodzę z domu. Lekkim krokiem przechodzę przez park, gdzie w umówionym, zacienionym miejscu zatrzymuję się.

Usiadłem przy biurku i zacząłem szukać książki, gdy wypadła kartka misternie złożona. Rozłożyłem ją i rozpoznałem staranne pismo Evy." Kocham go. Z każdą chwilą uświadamiam sobie to na nowo. Odmienił moje życie, sprawił że chce mi się żyć. Dobrze że nie zauważył śladów od żyletki na moim ciele. Teraz już tego nie robię, jednak blizny są i zostaną już na zawsze. Nathan jest moim agresywnym aniołkiem. Kocham go, ale..."Schowałem karteczkę i wtedy doszło do mnie parę rzeczy. Parę istotnych rzeczy.

W końcu pojawia się zakapturzona postać, kiwająca do mnie. Uśmiecham się i wskazuję aktualne miejsce pobytu. Podchodzi do mnie i bez ceregieli podaje paczuszkę, którą chowam od razu do kieszeni.- Masz, zwykła stawka. W razie czego wiesz gdzie mnie szukać. - puszcza oczko i odchodzi szybkim aczkolwiek luźnym krokiem. Mierzwię zimnymi palcami włosy, po czym idę do kawiarni "Down coffe".Gorąca kawa piecze mnie w język, zostawiając w ustach mocny i lekko nieprzyjemny smak. Bawię się serwetką. Płacę mechanicznie i zostawiam napiwek, wychodząc kiwam Amy na pożegnanie. W niezwykłym spokoju dochodzę do domu. Rzucam klucze na szafkę i rozglądam się, nikogo w domu. Pojechali z pewnością gdzieś. Wchodzę do pokoju i przebieram się. Uśmiecham się smutno do swojego odbicia w lustrze. Siadam po turecku na łóżku, przede mną stoi mały stoliczek. Wysypuję na niego zawartość paczuszki. Szumi mi w uszach, gorącą oblewa całe moje ciało, jednak to mnie nie powstrzymuje. Oddzielam od siebie błyszczącym lusterkiem poszczególne 'ścieżki'. Wdycham głośno powietrze, nachylam się i głęboko wciągam proszek, zwany potocznie kokainą. Nic mnie nie powstrzymuję, wdycham tego więcej i więcej, aż po kilkunastu minutach czuję ekstazę która wypełnia mnie po brzegi. Moje żyły sprawiają wrażenie stalowych, a oczy wariują jak piłeczki ping-pongowe. Wstaję, lekko się chwieję. Potem zaczynam się śmiać jak opętany człowiek, może rzeczywiście nim jestem? Zbijam wszelakie szkło które wpadnie mi do ręki, nie oszczędzam zdjęć czy wazonów Max'a. Biegam jak oszalały po domu, tańcząc, śmiejąc się, śpiewając. Moje oczy przysłania mgła a ja upadam na podłogę. Zaczynam kasłać i dusić się. Rozpaczliwie, jak mysz w potrzasku, błagam o pomoc jednak na darmo. Z moich ust wydobywa się biała piana a moim ciałem wstrząsają coraz potężniejsze drgawki.